Wnętrze klubu The Cove szybko zapełniało się
spragnionymi skandalu nastolatkami, którzy wcale nie mają tu wstępu, lecz dopiero
po kilku godzinach zostaną wyprowadzeni na ciemne ulice miasta w towarzystwie kilku
ochroniarzy. Wśród wielkiej grupy ludzi wielbiących piątkowe noce znaleźli się
też oni, nie wiedząc o sobie nawzajem. Rodzeństwo Strażników świętowało
osiemnaste urodziny bliźniąt, zaś Karlie, Jaquan i Brice nie potrafili
przegapić okazji na zwiedzenie jednego z najpopularniejszych miejsc
przyciągających w weekendowe noce większą część młodego społeczeństwa Toronto. Cała
trójka uwielbiała taniec, zwłaszcza ten zakazany, w podejrzanych klubach
pełnych nadnaturalnych stworzeń. Pamiętali wymykanie się nocą przez okna, czary
nakładane by nadać im cech charakteryzujących demony i najlepsze godziny życia
spędzane na parkietach pełnych istot, które w normalnych okolicznościach
rozszarpałyby ich na strzępy. Wielbili to uczucie, gdy nie wiedzieli, co zrobią
za trzy sekundy, kiedy skończy się ta piosenka, a zacznie inna, kiedy sięgną po
kolejnego drinka i zrobią się bardziej pijani.
Zupełnie odwrotne zdanie na temat wieczornego wyjścia miał Damien Eckerley. Rozsiadłszy się na wygodnej kanapie niechętnie obserwował niebieskie światło halogenów sunące po jego ciele. Nawet wlany w gardło alkohol, który jak na złość nie chciał przejąć tymczasowej kontroli nad zmysłami, nie czynił imprezy przyjemniejszą. Brunet ani trochę nie krył swojej niechęci do przyjścia tu dzisiaj. Po pierwsze uważał szum robiony wokół pełnoletniości brata oraz siostry za całkowicie zbędny, po drugie jego osiemnaste urodziny nie obeszły nikogo nawet w najmniejszym stopniu, po trzecie pomimo usilnych błagań wyszli nieuzbrojeni, lekceważąc potencjalne niebezpieczeństwo, po czwarte nie odczuwał przemożnej ochoty na zabawę, a po piąte wolałby wybrać patrol albo trening. Wódka z martini nie smakowała już równie dobrze, co na początku, kolejne łyki ledwie przechodziły przez gardło, zaś Damien był niemal absolutnie przekonany, że okrzyknie tę noc wielką klapą.
Zupełnie odwrotne zdanie na temat wieczornego wyjścia miał Damien Eckerley. Rozsiadłszy się na wygodnej kanapie niechętnie obserwował niebieskie światło halogenów sunące po jego ciele. Nawet wlany w gardło alkohol, który jak na złość nie chciał przejąć tymczasowej kontroli nad zmysłami, nie czynił imprezy przyjemniejszą. Brunet ani trochę nie krył swojej niechęci do przyjścia tu dzisiaj. Po pierwsze uważał szum robiony wokół pełnoletniości brata oraz siostry za całkowicie zbędny, po drugie jego osiemnaste urodziny nie obeszły nikogo nawet w najmniejszym stopniu, po trzecie pomimo usilnych błagań wyszli nieuzbrojeni, lekceważąc potencjalne niebezpieczeństwo, po czwarte nie odczuwał przemożnej ochoty na zabawę, a po piąte wolałby wybrać patrol albo trening. Wódka z martini nie smakowała już równie dobrze, co na początku, kolejne łyki ledwie przechodziły przez gardło, zaś Damien był niemal absolutnie przekonany, że okrzyknie tę noc wielką klapą.
Zapach alkoholu
i kłębiący się wszędzie dym papierosowy nieprzyjemnie drażnił nozdrza. Wychodząc
z domu obiecali sobie zachowywać się porządnie, przynajmniej dopóki nie
zaznajomią się z nowym terenem. Napoje wyskokowe nie wchodziły w grę, woleli
nie ryzykować, nie wiedząc, co ich czeka. Kolejny dzień miał posłużyć za
pierwszą zwiadowczą misję, która stała się już swoistym rytuałem. Jaquan
sprawdzał niebezpieczne okolice, próbując dowiedzieć się czegoś o ewentualnych
zagrożeniach, zaś rodzina Sampaio, podzielona na dwie pary udawała się na
przechadzkę ulicami miasta. Musieli zachować ostrożność, lecz nikt nie był w
stanie odebrać im radości z trzeźwej zabawy.
- Siostro i
demoniczny bracie, przeproszę was tutaj, widzę na horyzoncie kogoś ciekawego. -
Atonos wstał z wcześniej zajmowanego miejsca i dopił ze szklanki resztkę
zimnego toniku, cały czas obserwując niską mulatkę stojącą przy barze z grupą
koleżanek.
- Brice, uważaj
– poprosiła blondynka. Intuicja podpowiadała czarne scenariusze, coś nie
pasowało jej w tym miejscu, chociaż póki co nie umiała nazwać tego słowami. – Wiesz,
gdzie nas zawsze znaleźć – dodała, wskazując ruchem głowy na parkiet pełen
wijących się ciał.
- Nie bój się,
to ja, dam radę. Obiecuję nie wracać do domu z uwieszoną na mnie panienką.
Wypowiedziawszy
ostatnie zdanie, uśmiechnął się szeroko i zniknął w tłumie.
- Chyba i na
nas pora. Słyszysz co puścili?
Z głośników
wydostały się pierwsze dźwięki Dance the Night Away i zanim zdążyła się
zorientować, była już w połowie drogi do pląsającej masy. Jaquan torował im
drogę na sam środek, także tym razem ani myślał odpuszczać możliwości popisania
się kilkoma ruchami. Nikt nie tańczył tak jak on, nikt nie potrafił zjednoczyć
się z muzyką w równie perfekcyjny sposób. Może i był tylko demonem, ale tego,
co robił z ciałem przy akompaniamencie piosenek nie dało wyrazić się słowami. Kiedy
tańczył, melodie przejmowały kontrolę, a on tworzył absolutne dzieło sztuki. Kiane
dotychczas nie poruszyła tematu jego niesamowitych, ludzkich umiejętności. Wprawdzie
chciała kilka razy, jednak zawsze, gdy stykali się ciałami w rytm muzyki, gdy czuła
gorące dłonie na całym ciele, a wszyscy spoglądali na nich z podziwem i
zazdrością, zapominała o bożym świecie.
- Damien,
proszę, chociaż udawaj, że dobrze się z nami bawisz. – Czarnowłosa dziewczyna
po raz kolejny podsunęła bratu kieliszek z szampanem, który on namiętnie od
siebie odsuwał. Nie rozumiała, dlaczego zazwyczaj rozrywkowy, dzisiaj odstawiał
szopkę, zachowując się niczym rozkapryszony bachor. Takie postępowanie szybciej
przypisałaby najstarszemu z nich. Ku zdziwieniu Victor, z hollywódzkim
uśmiechem numer jeden, okręcał sobie wokół palca grupkę skaczących wokół niego
kobiet.
- Nie mam
ochoty udawać, Daisy. Chcę wracać do domu, a zamiast tego ty i Aidan od dwóch
godzin molestujecie mnie o to samo. Nie, nie pójdę potańczyć czy zabawiać się z
pijanymi w sztok nastolatkami.
- Jesteś strasznie nudny jak na zaledwie dwadzieścia lat – wtrącił siedzący
po drugiej stronie kanapy bliźniak. – To nie, tamto nie, owamto nie. Co będzie
jak skończysz trzydzieści?
- Nie dożyję tylu, Aidan. Za często znajdują mnie kłopoty.
-Mmm... faktycznie, klasyczna gadka – rzucił, zdegustowany zachowaniem
starszego brata. Od czasu, gdy Damien usłyszał przypadkiem, że to właśnie on, a
nie Victor jest brany pod uwagę jako następca ojca, zmienił się nie do
poznania. Stracił chęć do żartów, a z wesołego nastolatka stał się zgorzkniałym
gburem, spędzającym całe dnie w bibliotece albo na sali treningowej. Upartość
matki nie zanikła w nim, a wręcz przeciwnie, tylko wzmocniła, gdy za wszelką
cenę starał się być pierwszym, najlepszym, najmądrzejszym. – Ostatnio nie da się z tobą wytrzymać.
- To nie wytrzymuj, kto ci broni! Nie musimy przecież rozmawiać. Traktujmy
się jak powietrze, jeśli wolisz!
Był zły. Z jakiegoś nieznanego powodu krew gotowała mu się w żyłach i nic
nie mógł poradzić, iż pierwszą osobą, która pojawiła się na linii ognia, był
Aidan.
- Dobrze! Świetnie! Nareszcie! – wykrzyknął Oktawian, po czym wychylił trzy
shoty tequili pod rząd.
- Chyba komuś już wystarczy alkoholu na dziś, a mówiąc komuś mam na myśli was
oboje. Schowajcie ego do kieszeni. – Drobna, czarnowłosa dziewczyna stanęła przed
stolikiem niczym kat, oskarżycielsko celując w nich smukłym palcem. Matkowanie
bandzie dorastających mężczyzn przerastało ją.
- Wychodzę się przewietrzyć – oznajmij Kaetano, podnosząc się z miejsca. - Nie
idź za mną – dodał, zwracając się bezpośrednio do Owidii.
- Och, tak, obraź się teraz! – Krzyknęła za nim, jednak jej głos został
zagłuszony przez dobiegającą z głośników muzykę, a chłopak zdążył rozmyć się w
tłumie. Znużona, opadła na kanapę z głośnym plaskiem. Popatrzyła na wiwatujący
na parkiecie tłum, wytężyła wzrok, próbując dostrzec, o co chodziło, jednakże w
tym samym momencie do loży wpadł wyraźnie podekscytowany Tycjan.
- Chodźcie, mamy demona. Szybko! Gdzie Damien?
- Na dworze – odparła dziewczyna. Widząc pytający wzrok starszego brata
dodała szybko – Dłuższa historia. Prowadź.
Bliźniaki poderwały się raptownie, podążając za przywódcą. Zarówno jedno,
jak i drugie zastanawiało się nad jednym, w jaki sposób uda im się wyprowadzić
go z klubu i unieszkodliwić, co zrobią z ludźmi, co, jeśli sługa podziemia
zdecyduje zaatakować niewinną osobę? Nie mieli broni, nie było z nimi ich
najlepszego wojownika, a wokół kręciło się mnóstwo nieświadomych, pijanych
nastolatków. Tak, zdecydowanie mamy duże
szanse.
- Patrzcie tam – ruchem ręki wskazał na środek grupy. – Widzicie dziewczynę
i chłopaka? To demon, myślę, że opętał ją w jakiś sposób i teraz jest mu teraz
podwładna.
Faktycznie, w powietrzu dało się wyczuć silną aurę podziemnej istoty, zaś
niemal białowłosa nastolatka wydawała się nim niemalże odurzona.
- Damy radę, Victor? Jesteśmy nieuzbrojeni.
- Tak, Daisy, damy. Udowodnimy naszą wartość.
Jaquan na nowo rozkochiwał w sobie wirujących dookoła niego ludzi, a ona
nie mogła myśleć o niczym innym, jak o swoim ogromnym szczęściu. Był na
wyciągnięcie ręki, lecz mimo wszystko pragnęła go bliżej, działał na nią jak
narkotyk, otumaniający zmysły, uzależniający.
Nastolatki wrzeszczały, oszalałe na punkcie nieznajomego, ona zaś odczuwała
dumę wypełniającą od wewnątrz, mogłaby podejść kilka kroków, otoczyć go
ramionami i wykrzyknąć z dumą „To moja miłość!”. Należał do niej i tylko do
niej, tak jak i ona do niego. Żadna siła wszechświata nie miała takiej mocy,
która zdołałaby rozerwać łączącą ich więź. Zlepieni, stali się idealną
jednością, niczym dwie połówki jabłka. Mogli istnieć tylko we dwoje.
Nagle ktoś złapał ją za ramiona i, nie rozluźniając uścisku, pociągnął do
tyłu tak mocno, że niemal straciła równowagę.
- Nie bój się, pomożemy ci – usłyszała przy uchu. – Musisz tylko pójść z
nami.
Nie miała innego wyjścia, szarpanie się nic nie dało. Znalazła się w
potrzasku, bez możliwości ucieczki, stalowe objęcie nie zelżało ani na sekundę.
- Ài!* - Zdążyła
jeszcze krzyknąć, zanim zupełnie rozpłynęła się gdzieś pomiędzy tańczącymi.
Nie wiedziała,
co się dzieje, ani gdzie została zaprowadzona, dopóki świeże powietrze nie
dotarło do nozdrzy, a blask świateł z billboardów nie oślepił kompletnie.
Cztery pary oczu wpatrywały się w nią intensywnie, z pewną dumą. Nie rozpoznała
ani jednej twarzy, zauważyła tylko świdrujące spojrzenie stalowych tęczówek,
które spowodowało, że wstrząsnęły nią dreszcze, a przez plecy przeszło
nieprzyjemne zimno. Czy możliwe, iż jej
koniec zbliżał się nieubłaganie? Gdy jednak tylne wejście otworzyło się
gwałtownie i ukazało dwie znajome osoby, omal nie pisnęła z radości.
- Ài! Gēge!
Nie chcąc używać
prawdziwych ani chwilowo przybranych imion, aby przypadkiem nie zdradzić się
przed późniejszym, ewentualnym tropieniem, wyrzuciła z siebie chińskie słowa,
mając nadzieję, iż pozostaną niezrozumiane.
Jaquan momentalnie
doskoczył do porywaczy, stając przed przerażoną Kiane. Brązowe oczy ciskały
piorunami i gdyby wszędzie nie kręciło się mnóstwo ludzi, stojąca przed nim grupa
padłaby trupem w przeciągu kilkunastu sekund. Podobnej furii nie zaznał od
czterech lat, wszystko trzęsło się w nim z wściekłości i jedynie uspokajająca
aura Karlie powstrzymywała go przed wydaniem Brice’owi rozkazu rozpoczynającego
walkę.
- Odsuń się, demonie.
Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju. – Drobna, czarnowłosa dziewczynka
zabrała głos jako pierwsza. Nie wiedział wprawdzie, kim są, jednak fakt, iż
rzucili słowem „demon” nakazał twierdzenie, że znali się na rzeczy. Widział ich
strach, wyczuwał lekką panikę, był prawie pewien, że przyszli nieuzbrojeni.
Damien, który dołączył do
rodzeństwa w międzyczasie mimowolnie zadał pierwszy cios, trafiając bruneta w
szczękę. Jaq, nieprzygotowany na atak, nie zdążył wykonać uniku. Kość
chrząknęła groźnie. Gdyby należał do rasy ludzkiej, zapewne wylądowałby w
szpitalu. W duchu podziękował umiejętności szybkiej regeneracji i błyskawicznie
odzyskał hart ducha, wydając z siebie przeciągły charkot, przypominający
odgłosy wydawane przez dzikie zwierzęta. Pomimo przemożnej chęci zmasakrowania
nastolatka, z całej siły skupił się na odgradzaniu przed nim dziewczyny. Nie
mógł ujawniać się przed całym światem. Zadowolony Strażnik, uśmiechnął się
półgębkiem. Nie spodziewał się jednak, że, domniemanie opętana, rzuci się na
niego niespodziewanie, odpychając z niebywałą siłą. Zatoczył się silnie,
opierając na Victorze, by uchronić przed upadkiem.
- Staramy ci się pomóc,
głupia!
- Nie potrzebujemy waszej
pomocy – krzyknął trzeci z zaatakowanych, obierając na celownik gogusiowatego
chojraka, który najwyraźniej śmiał tknąć jego siostrę jako pierwszy. – Nikt o nią nie prosił, więc odejdźcie, nie
chcemy uciekać się do rękoczynów.
- To nie będzie zależało od
ciebie – wycedził Victor, niepotrzebnie występując przed szereg. Wówczas nie
wiedział, z kim próbował się mierzyć. Zazwyczaj narwany Kaetano, mając na
względzie wlany w siebie niedawno alkohol pozostał z tyłu, oddając starszemu
bratu pałeczkę dowódcy. - Nie wiem, co ten demon wam zrobił, ale chcemy go
unieszkodliwić.
- Ten demon może was zaraz
pozbawić życia – warknął Jaquan, napinając mięśnie i szykując się do walki. Chrzanić
widownię, pomyślał, nikt im nie uwierzy. Przysięgał na swego stworzyciela, że
jeszcze chwila i zrujnuje ich toroncką przykrywkę, mordując czwórkę
nieznajomych na oczach Kiane oraz jednej czwartej miasta.
- Zostaw dziewczynę,
kreaturo!
Victor zainicjował starcie,
niespodziewanie wyjmując mały nożyk, którym poranił policzek Jaqa. Rana
momentalnie otworzyła się, tryskając strumieniem czerwonej krwi, lecz efekt
uzdrawiający nie zadziałał. Guardiano pochwalił się w duchu za zabranie ostrza
odpornego na siłę istot nadnaturalnych. Do walki przyłączyła się reszta
rodzeństwa, a w ślad Jaquana poszedł również Atonos, uprzednio odpychając
siostrę na bok. Ciosy wyprowadzane były jeden po drugim i co chwila lądowały na
ciałach jednej oraz drugiej strony. Wprawdzie przez krótki moment Strażnicy
wygrywali, jednak moc tytana połączona z demoniczną dała przewagę wyzwanym.
- Stop! – Ryknęła niespodziewanie
blondynka. Nie panowała już nad swoimi umiejętnościami, nie rozpoznała momentu,
kiedy odsunęła samokontrolę, kiedy zadała pierwszy cios, kiedy skupiła całą
zebraną wewnątrz złość na początkowym oprawcy i kiedy powaliła go na ziemię
siłą należącą do najczarniejszej z kłębiących się w środku energii. Oddychała
ciężko, patrząc na osłupiałych przeciwników ogromnymi, czarnymi oczami. Skupiona
w niej złość, połączona z obawą o życie ukochanych mężczyzn samodzielnie
znalazła wyjście, wzmacniając i tak potężne umiejętności. Wiedziała, że od
przekroczenia granicy dzieliły ją kroki. – Odejdźcie i nigdy nie wracajcie –
szepnęła jeszcze, gdy podnosili z chodnika omdlałego chłopaka.
W drodze powrotnej żadne z
nich nie odezwało się słowem. Skupili się głównie na jak najszybszym pokonaniu
dystansu dzielącego ich od domu oraz podtrzymywaniu Victora i monitorowaniu
jego kiepskiego stanu. Biały jak ściana młodzieniec ledwo kontaktował, mamrotał
pod nosem niezrozumiałe słowa i wyglądał, jakby za chwilę miał paść trupem. Damien
nie potrafił jednak skupić się na błagalnych krzykach Daisy, aby iść szybciej. Jedynym,
o czym mógł myśleć w owej chwili były upiorne oczy blondynki, której twarz
przecinały białe blizny. Piękna, aczkolwiek groźna istota nie pozwalała
wyrzucić się z myśli. Zastanawiał się, do jakiego rodzaju należała, skąd wzięła
się jej moc, krwista szrama na policzku, niemal srebrne włosy i walczący u boku
demon. Miał już stuprocentową pewność, że nie chodziło o opętanie, gdyż przez
milisekundę również w niej wyczuł demoniczną cząstkę, zaś pomimo jawnego
ostrzeżenia poprzysiągł nie dać tej sprawie spokoju. Musiał ją odnaleźć.
Poczuł coś dziwnego w
środku, coś, czego nie potrafił wyrazić słowami, zupełnie jakby zostało tam
zasiane ziarno i teraz powoli kiełkowało, moszcząc sobie miejsce. Ta, której
imię nie padło intrygowała, przyciągała, kusiła. Wtenczas nie był świadomy, iż
pociągnięto za niewłaściwy sznurek, sznurek rozpoczynający całą serię
niefortunnych wypadków zmierzających ku zagładzie, sznurek wplatający go w
zawiłą historię, w jaką nigdy nie powinien zostać włączony.
Zegar wybił trzecią nad
ranem, gdy wpadli do domu z hukiem, układając niemal bezwładne ciało
najstarszego syna Magnusa na kanapie.
- Matko! Ojcze! Chyba
nadeszły kłopoty...
____________
*z chińskiego –
kochanie
**z chińskiego –
brat
Zdecydowanie podoba mi się kierunek w jakim zmierza Twoja historia, ale czytając ten rozdział, miałam wrażenie, że chciałaś za dużo i za szybko. Czasami musiałam na chwilę przystanąć i zastanowić się na moment, czego dotyczy kolejny fragment, ponieważ mieszkałaś sytuacje dotyczące kolejnych bohaterów. Najlepszym rozwiązaniem chyba będzie robienie dłuższych spacji. Albo to ja po prostu miałam z tym problem i najwyraźniej nie pozostanie mi nic innego jak dostosowanie się do takiego stanu rzeczy ;)
OdpowiedzUsuńZ każdym kolejnym rozdziałem dowiaduję się czegoś więcej, ale ciągle mam pewien niedosyt i żałuję, że po prostu nie skupisz się raz na Kiane, innym razem na świecie Damiena i jego rodzeństwa, którzy są... Łowcami Demonów? Dlatego też boleję, że tak niewiele dowiedziałam się o samym Damienie, który zainteresował mnie w tym krótkim fragmencie. Wiem, że czasami należy napisać mniej niż zdradzić wszystko na samym początku, ale jednak wydaje mi się, że potrafiłabyś poprowadzić to nieco inaczej, pokazując jego świat, stosunek do rodzeństwa, który – podejrzewam – ma nieco głębszy wymiar niż jedynie irytacja z powodu ich zachowania oraz zazdrość wynikająca z hucznie obchodzonych przez nich urodzin? Dlaczego tak bardzo się zmienił, bo podejrzewam, że musi stać za tym coś więcej niż tylko decyzja ojca związana z jego przyszłością.
Lubię Kiane, choć czasami nieco mnie irytuje jej zachowanie, takie bardziej przystająca rozkapryszonej nastolatce niż młodej kobiecie, na której ciąży klątwa i odpowiedzialność nie tylko za swoje życie, ale i życie całej swojej rodziny, bo, jakby nie patrzeć, dziewczyna jest niczym sam środek tarczy. Neonowej. Z melodyjką. I Jaquana, ale to już wiesz. Tylko, że teraz zapragnęłam przeczytać o jakiejś ich wadzie. Jestem za tym by bohaterowie byli uzdolnieni, nawet jeśli ich cudowna umiejętność miałaby dotyczyć pisania urzędowych podań i pewni siebie, ale tutaj mam tego chyba za wiele. Nie dość, że Jaquan jest cholernie dobrym, starym (prawie PRAstarym :)) demonem, który wywodzi w pole wszystkich tych złych, nawet jeśli tylko na kilka miesięcy czy dni, utalentowanym pod każdym względem, uczuciowym, gotowym oddać swoje życie za Kiane, to jeszcze tańczy w taki sposób, że wszystkie ludzkie nastolatki marzą tylko o tym by rzucić się na niego, zedrzeć wszystkie warstwy ubrań i dołączyć do nieco innego, ale równie intensywnego rodzaju tańca. Come on! Nie ma aż tak idealnych ludzi. Demonów. Nikogo. Chociaż, czekaj, przy całej jego idealności, nie wierzę, że dał się tak podejść grupce – na litość Boską! - nieuzbrojonych łowców.
Cała walka została opisana świetnie, aż zazdroszczę, bo pewnie sama bym temu nie podołała, zwłaszcza, że moje problemy zaczynają się, gdy na scenę wkraczają już trzy osoby, a co dopiero... prawie cały tuzin, ale same ich teksty były na nieco niższym poziomie. Chociaż, dobra, to całe: „Zostaw dziewczynę, kreaturo!” sprawiło, że usta same drgnęły mi w uśmiechu. Przy całej tej narwanej grupie jedynie Diamen sprawiał wrażenie dość opanowanego i mam nadzieję – o, tak, jeszcze trochę, a zepchnie z piedestału Jaquana – że gdyby nie został zaskoczony w taki sposób i gdyby Kiane nie wybuchła nagle swoją mocą niczym wściekły Wezuwiusz na Pompeje, to na pewno wyszedłby z tego starcia zwycięsko. I wolę myśleć, że jest bardziej męski niż wskazuje na to zdjęcie umieszczone w zakładce o bohaterach. Ale tego ostatniego nie brałabym do siebie, po prostu nie przepadam za tym aktorem. A przynajmniej z okresu „LOL” ;)
No, to chyba na tyle. Ale podsumowując, poza całym chaosem, a przynajmniej tym zauważonym przeze mnie, skąpymi informacjami i „Zostaw dziewczynę, kreaturo!” (Boże, moje poczucie humor jest naprawdę okropnie spaczone), było naprawdę dobrze. Tymczasem będę czekać na kolejny rozdział, z – mam nadzieję – większą dawką informacji, których wręcz pożądam ;)
Pozdrawiam,
Ja wiem, zepsułam to, skopałam na całej linii. Na swoją obronę mam tylko tyle, że namnożyło mi się trochę problemów osobistych i nie jestem w stanie poprawić rozdziału i doprowadzić go do stanu takiego, jaki mam w głowie.
UsuńPostaram się poprawić w kolejnym rozdziale.
Co do tej idealności, to nie do końca tak, że Jaquan jest och i ach, przekonasz się w niedalekiej przyszłości, że część jest jedynie złudzeniem, którego on się trzyma i które niestety tak w niego wsiąkło, że nie potrafi go odrzucić.
Wiesz, na tym w pewnym sensie polega jest nieidealność, czasami, jak w tym przypadku, jest aż nazbyt pewny siebie i nie wierzy, że cokolwiek mogło stać się im w klubie pełnym pijanych nastolatków. Ta pewność siebie doprowadziła już kilka razy do małych nieszczęść - o tym też później.
A Kiane, hm, Kiane jest zmęczona. Nigdy nie miała czasu być nieodpowiedzialnym dzieckiem, dopiero teraz to z niej wychodzi.
Nie, nie, nie łowcy demonów, nie w tym sensie, o nich będzie w następnym rozdziale i ma nadzieje, że tak znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania.
Jeszcze raz przepraszam, bo wiem , że zawiodłam, że chciałam za dużo i za szybko, ale dziękuję za komentarz :)
Właśnie dlatego nie lubię pisać komentarzy, które mają w sobie choć odrobinę krytyki, bo zazwyczaj jestem odbierana w zupełnie inny sposób niż miałam w planach. To nie tak, że ja się zawiodłam, bo Ty zawaliłaś na całej linii, a rozdział nadaje się jedynie do bezpardonowego wrzucenia go do kosza i porzucenia w zapomnienie, jeśli nie czeluście piekielne. Nie musisz się przede mną tłumaczyć, sama tego nie lubię robić, więc doskonale bym zrozumiała, gdybyś tego nie zrobiła. Ale zrobiłaś i ja też zawsze robię, pomimo całej mojej niechęci do tego. Rozumiem za to, że możesz mieć kłopoty osobiste albo cholerny brak chęci na poprawianie i dopieszczanie tekstu do stanu, w którym staje się kandydatem do Nobla w kategorii literatury. Ja to wszystko rozumiem i nie krytykowałam dla samego krytykowania i czerpania z tego przyjemności satysfakcji, ale dla pokazania tego, co mi nie pasuje, a z czym może się zgodzisz i poprawisz. Dla samego wyrażenia własnej opinii, bo chyba byś nie chciała, żebym Ci słodziła i przekazywała fałszywy obraz własnych odczuć względem tego, co piszesz. Dlatego nie czuj się winna, bo tekst był słabszy, bo masz problem, bo pogoda bardziej przypomina jesień niż lato, bo włosy układają Ci się w prawo a nie w lewo. O, to tyle względem „skopałam na całej linii” ;)
UsuńCzasami komentując równolegle z czytaniem tekstu mogę nie zauważyć pewnych rzeczy, zwłaszcza, gdy czym prędzej chcę napisać to, co kołacze mi się po głowie. Przepraszam więc, zwracam honor i takie tam, bo nie odczytałam w taki sposób sytuacji w klubie. Ale teraz, mam wrażenie, że to arogancja może zgubić kiedyś Jaquana i doprowadzić do sytuacji, z której nie zdoła odnaleźć wyjścia, nawet jeśli zaprzeda swą duszę (posiada ją, tak btw?) diabłu.
Ale do Kiane wciąż będę się przekonywać, bo nie przemawia do mnie argument, że nadrabia teraz to, czego nie miała w przeszłości. Nie cierpię czegoś takiego w rzeczywistości, więc Kiane nie będzie miała u mnie taryfy ulgowej. Życie polega na tym, że nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Kiane nie dostanie ponownej szansy na zasmakowanie życia zwykłej nastolatki, więc powinna wziąć się w garść i zrozumieć jak wielka odpowiedzialność na niej ciąży. Nie ma, że boli, życie jest okrutne. Czasami, więc trzeba przełknąć dumę, żal, a nawet i cholernie kwaśną cytrynę i iść dalej.
I jeszcze raz – nie przepraszaj, bo nie zawiodłaś. Ale o tym rozpisałam się wyżej.
Pozdrawiam i życzę powodzenia w życiu osobistym, żebyś wyszła na prostą i było tak jak Ty chcesz ;)
PS. Zapraszam przy okazji na Zranione dusze.
Nie, spokojnie, nie odebrałam twojego komentarza jako wielkiej krytyki. Rozumiem, co było nie tak, co powinnam była zmienić (już zapisałam sobie, żeby po sesji usiąść i udoskonalić ten rozdział), ale nie wiem, tak jakoś poczułam, że cię w pewien sposób zawiodłam i stąd moje tłumaczenie się.
UsuńArogancja faktycznie Jaquana zgubi, mam zaplanowany specjalny rozdział dla niego, gdzie bardzo dokładnie nakreślę jego historię, nie wiem, czy wtedy nie straci trochę w twoich oczach, no, ale tak wymyśliłam, bo mimo iż taki się wydaje - nie jest ani trochę idealny.
Szczerze powiedziawszy miewam problemy ze swoimi żeńskimi bohaterkami, czasami wychodzą mi właśnie takie trochę marudy, dużo bardziej lubię kreować męskie charaktery, ale postaram się nią nieco zmienić :)
Tak, tak, Zranione Dusze przeczytałam, ale do jutra wisi nade mną wizja 4 kolokwiów zaliczających mi semestr, dlatego wstrzymałam się na razie z komentarzem, nie chcę dodawać gniota :)
Dziękuję za słowa otuchy :)
To akurat sama rozumiem, bo jak pisze cokolwiek, to odczuwam mega presję, właśnie, żeby nikogo nie zawieść. Ale cały czas nad sobą pracuję i nad własnym podwyższaniem sobie poprzeczki coraz wyżej, co już raz sprawiło, że musiałam zrobić sobie przerwę od pisania na jakiś czas.
UsuńAleż ja uwielbiam, gdy bohaterowie przechodzą zmiany, nawet jeśli, moja sympatia do nich częściowo zanika. To znaczy, że nie są cały czas takie same, że ciągle coś się zmienia, oni się zmieniają. I to sprawiło, że będę wyczekiwała tego rozdziału. Jak i kolejnych, gdzie będę zbierała odpowiedzi na swoje pytania ;)
Obożekochaniusi, to ja już nie zawracam głowy, leć i się ucz, czy co tam. Ja na szczęście mam już wolne, jeszcze tylko obrona i całkowity luz. Trzymam kciuki, żebyś rozwaliła te kolokwia w drobny mak ;)
Pozdrawiam,
Właśnie, presja, wredna suka. Ja na razie się nie zniechęcam, bo wróciłam po przerwie i tłumaczę sobie, że się jeszcze wyrobię i wrócę do pisania na poziomie :)
UsuńCzekaj, czekaj, już niedługo ujawni się mroczny sekret Jaquana :)
Nie dziękuję, będzie ciężko, niestety. A tobie bardzo, bardzo zazdroszczę, mimo iż masz obronę, z którą, na pewno świetnie sobie poradzisz ;)
Poczekam. Ostatnio w czekaniu jestem coraz lepsza ;)
UsuńOby, bo tyle nerwów ile zaserwował mi promotor w trakcie pisania pracy, to moje. ;)
Podoba mi się twoje opowiadanie, szkoda, że zostało porzucone...
OdpowiedzUsuńChciałam zaprosić do moich opowiadań, może któreś ci się spodoba.
wadazagency.blogspot.com
opowiadanie-demona.blogspot.com