Stojąc na
lotniskowej płycie z nowym paszportem rozpoczynającym kolejny, aczkolwiek
zapewne chwilowy epizod w jej życiu, spoglądała na panoramę kanadyjskiego miasta
z niewypowiedzianą nadzieją. W ciągu niespełna czterech lat od przekroczenia
piekielnej granicy wieku, która uczyniła ją celem numer jeden dla nieba i
podziemi, śmiało mogła stwierdzić, iż zwiedziła więcej miejsc na świecie niż
niejeden podróżnik w ciągu całego życia. Los rozrzucał jej rodzinę na wschód i
zachód, północ oraz południe, od słonecznych Włoch, mroźnej Syberii, po
Republikę Południowej Afryki, czy Australię. Czasami wręcz gubiła się w
obliczeniach dotyczących częstotliwości zmiany imion i miejsc pobytu. Niekiedy
miała nawet wrażenie, że nie pamięta gdzie, jak oraz kiedy wszystko się
zaczęło. Wystarczyło jednak przelotne spojrzenie w lustro, aby przywołać
niechciane wspomnienia. Wielkie, czarne niczym węgiel oczy, psujące obrazek
niewinnej, anielskiej buzi, stały się znakiem rozpoznawczym, a zarazem
przypomnieniem, kim po części była – nienaturalną istotą powstałą ze zmieszania
czterech przeciwstawnych sobie gatunków. Płynęła w niej bowiem krew zarówno
ludzka, jak i boska, anielska, a także demoniczna.
Gdyby tuż
odnalezieniu siebie nawzajem, Meios i Ismenis, pomyśleli o powadze kłopotów,
które sprowadzą na swoje dziecko, zapewne nigdy nie zdecydowaliby się wystąpić
przeciwko własnej rasie, stając upadłymi. Miłość bywa jednak siłą zwodniczą,
otumaniającą, pętającą zmysły, przychodzącą w najmniej odpowiednim momencie.
Zakorzenia się ona w środku, kiełkuje i rozrasta, by w końcu odebrać racjonalne
myślenie i popchnąć do czynów niepojętych. W ten też sposób malutka Kiane
naznaczona została okrutnym piętnem, ciągnącym się za nią cieniem przez całe
życie.
Czas od odjazdu
z lotniska wypożyczonym minivanem do otworzenia drzwi nowego domu pamiętała
niczym przez mgłę. Nie wiedziała, dlaczego znowu rozpamiętywała swoją historię
i powracała wspomnieniami do feralnego dnia czternastych urodzin. Fakt, iż
rozpoczną egzystowanie w cieniu, nie był zaskoczeniem. Każde pozaludzkie
stworzenie osiągało bowiem dojrzałość właśnie w tym wieku.
Istoty, które robiły wszystko, ażeby
ich wytropić nieraz udowodniły swój spryt. Szukając więc bezpieczeństwa,
musieli podjąć znacznie bardziej radykalne kroki. I chociaż Karlie nauczyła się
nie zadawać zbyt wielu pytań, nie powstrzymało jej to od poszukiwania
odpowiedzi na własną rękę, a z racji posiadanych umiejętności potrafiła to
robić lepiej niż inni. Często podsłuchiwała prowadzone szeptem rozmowy i
wkradała się do najskrytszych myśli rodzicieli. Dzięki temu dowiedziała się, że
podczas pobytu w Toronto zmuszona jest do bycia trzy razy bardziej ostrożną niż
dotychczas. Przypadkowo wyłapane informacje o niebezpiecznym stowarzyszeniu,
które rezyduje w mieście napełniło ją strachem, ale i uświadomiło, jak bardzo
brakowało im już kryjówek.
Poczuła lekkie pieczenie na karku i
mimowolnie uśmiechnęła się. Tatuaż czyniący ją niewidzialną dla demonów
uaktywnił się, dając znać, że Jaquan jest już w pobliżu. Widziała go zaledwie
wczoraj, gdy odwiózł ją na lotnisko w Tayiuan’ie, po czym zniknął – jak to już
miał w zwyczaju czynić – obiecując pojawić się w Toronto tuż po wylądowaniu jej
samolotu. Chłopak zawsze dotrzymywał danego słowa, dlatego Kiane nie wnikała,
co robił i gdzie przebywał przez resztę czasu. Zapewne nie chciałaby poznać
odpowiedzi na to pytanie, dobrze wiedząc, w jak niebezpiecznych sytuacjach
musiał się czasem znajdować, ile kosztowało go zapewnienie jej rodzinie ochrony
przed podziemiem. Widywała go przecież po stoczonych potyczkach, własnoręcznie
opatrywała rany, a czasem była nawet oparciem, kiedy leżał zakrwawiony, ledwo
żywy w progu domu, nie mając siły iść dalej.
Gdyby cztery lata temu los nie podarował jej Jaquana, już dawno byłaby
kukiełką w ręku demonów, które za wszelką cenę próbowałyby poznać sekret
niezwykłości mieszańca. Nigdy bowiem w historii dziejów nie żyło dziecko
zrodzone z połączenia czterech sił. Mieszańce najczęściej rodziły się martwe
albo umierały niedługo potem, a ona stąpała po ziemi przeszło osiemnaście lat i
nic nie wskazywało na to, by któraś z potęg miała wkrótce nad nią zapanować. I
mimo iż zdarzały się dni, w ciągu których diabelskie znamię pozostawione przez Baela
piekło niemożliwie, sugerując, że wrogowie przybliżają się do odkrycia
aktualnie przybranej tożsamości, Jaquan zawsze trwał przy niej, znajdując
sposób na odciągnięcie uwagi piekieł. Przez przeszło cztery lata uganiał się po
świecie, szukając kryjówek, myląc tropy i najzwyczajniej broniąc swej ukochanej
przed całym złem stającym na drodze. Wówczas nikt nie zwracał uwagi, że niegdyś
był prawą ręką króla podziemi, że stał się zbuntowanym demonem żyjącym pośród
ludzi. Zarówno rodzice, jak i przyrodni brat Kiane zaufali mu, gdy po raz
pierwszy ocalił ją przed Baelem w dniu czternastych urodzin. Od tamtej pory
nikt nigdy więcej nie zakwestionował lojalności demona, zwyczajnie przywykli do
informacji o jego pochodzeniu albo puścili w niepamięć, patrząc na
rozkwitającą, młodą, aczkolwiek zakazaną miłość.
Gorące dłonie złapały ją w talii w chwili, gdy przekraczała próg
średniej wielkości domu przy Maple Ave. Dopiero teraz mogła w pełni odetchnąć z
ulgą, jej miłość wróciła cała i zdrowa. Obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni
i oparła głowę o klatkę piersiową chłopaka. Przez moment stali w tej pozycji,
ona wsłuchując się w miarowe bicie jego serca, on przeczesując palcami
srebrzyste włosy.
- Wróciłeś... – Wyszeptała, podnosząc na niego czarne oczy.
Wyglądał tak, jak zapamiętała go od wczoraj. Nieliczne blizny przypominające o
przebytych walkach powoli bladły, a Kiane z radością stwierdziła, że nie
przybyła mu nowa rana. Nadal nosił wczorajsze ubranie, biała koszulka zdradzała
ślady długiego użytkowania, jednak nie dbała o to. Najważniejsza była ta chwila
– on trzymający ją w ramionach, uścisk utwierdzający w przekonaniu, iż tym
razem wszystko się ułoży.
- Jak zawsze – odparł z czarującym uśmiechem. Jego jasnobrązowe
tęczówki wciąż przynosiły ukojenie, zupełnie jakby hipnotyzował ją, nie mając o
tym najmniejszego pojęcia. Opuszkiem palca delikatnie obrysował ciemnoczerwoną
bliznę na policzku dziewczyny, pamiątkę po pierwszym starciu z potężnym
demonem. Pamiętał tamten dzień, jakby
zdarzył się wczoraj. Nawet, gdy mocno próbował o nim zapomnieć, wydarzenia
sprzed czterech lat wbiły się w pamięć zbyt głęboko, by odejść w zapomnienie.
Złożył sobie wtedy obietnicę strzeżenia tej niezwykłej istoty bez względu na
konsekwencje. Jedynym, co mogło go powstrzymać była śmierć.
Ujął dłonią jej podbródek, unosząc do góry o kilka centymetrów.
Trzymając Kiane przy sobie czuł, jakby miał wszystko. Czasami łapał się na tym,
że nocami leżał obok niej z zamkniętymi oczami wsłuchując się w bicie serca.
Wiedział, że dopóki czuwa, ono nie przerwie rytmu, jednak owa drobna czynność
przynosiła ukojenie. Pozwolił swoim wargom dotknąć jej, drżących z powodu
długiego oczekiwania. Usta raz po raz spotykały się w przelotnych muśnięciach,
raz po raz zachęcając do coraz odważniejszych pocałunków. Byli tam oni, było łączące ich uczucie,
była niepewność oraz przerażenie, jednak tamtych chwil nie odbierało im nic.
Nic nie posiadało w sobie tyle mocy, ażeby zburzyć zbudowany wokół nich mur.
~***~
Wysoki wieżowiec stojący w centrum miasta
rzadko budził zainteresowanie niemalże trzymilionowej społeczności Toronto. Nic
dziwnego, był przecież jednym z kilkunastu podobnych budynków, w którym, jak
sądziła większość mieszkańców metropolii, znajdowała się niezliczona ilość,
niepotrzebnych biur. W rzeczywistości jednak, za lustrzanymi szybami krył się
dom, siedziba spotkań, sale treningowe, biblioteka i inne pomieszczenia
należące do Strażników Światła. Miejsce zamieszkania rodziny czystokrwistych
okryte zostało maskującą poświatą, odciągającą uwagę osób nieproszonych, a
także uniemożliwiające wejście istotom pozaziemskim. Dom Światła odgrywał nie
tylko rolę prowizorycznej pracy dla Guardianos z Toronto, ale także głównego
centrum administracyjnego dla całego świata. To tu przybywano w razie większych
problemów, na narady dotyczące dalszego rozwoju oraz działań podejmowanych w
celu wyeliminowania lub zminimalizowania działalności wrogich jednostek i w
innych mniej ważnych sprawach. Nazywali to miejsce schronieniem, gdyż
niezależnie od pory dnia każda cierpiąca istota mogła tu liczyć na pomoc. Ogień
Prometeusza rozpoznawał najgłębiej skrywane intencje i otwierał drzwi tylko dla
tych z czystymi. Nikt nigdy nie zdołał zburzyć wielowiekowego spokoju
toronckiego sanktuarium – uznawanego za nienaruszalne - nieproszonym
wtargnięciem, a co za tym idzie, Strażnicy czuli się tu niczym w domu. Fortuna
favet fortibus.
Charakterystyczny dźwięk oznajmiający
przybycie windy przedarł panującą wewnątrz ciszę. Drzwi otworzyły się
automatycznie, wypuszczając ze środka czwórkę rozkrzyczanych osób. Za oknem
panowała już ciemność, lecz dom skąpany był w jasnym, żarówkowym świetle.
Wyrzucane ze złością, wulgarne słowa kalały uprzedni spokój, wywołując z
jednego z pokoi smukłą kobietę o czarnych włosach. Zmierzyła gniewnym wzrokiem
gromadkę nastolatków, którzy kilka sekund wcześniej przerwali jej lekturę
obszernego tomiska.
- Czy mogę dowiedzieć się, czemu
zawdzięczam wasze dzikie wrzaski? – Zapytała, krzyżując ręce na piersiach. – Zrobiliście
to, o co prosił ojciec?
- Prawie.
Najwyższy z całej czwórki, chłopak o
przenikliwym spojrzeniu, niemalże wypluł z siebie odpowiedź. Jadowity ton
sugerował, że rutynowy obchód nie poszedł po jego myśli. Zadaniem Tycjana, jako
najstarszego z rodzeństwa było sprawowanie kontroli nad młodszymi. Problem
leżał jednak głównie w jego naturze, wrodzona złość nie pozwalała mu na
spokojne radzenie z problemami. Mimo usilnych nawoływań rodziców, co trzecie
wyjście kończyło się monstrualną kłótnią, ze sporadycznymi pokazami siły.
- Prawie, bo jesteś zapatrzonym w siebie
idiotą – wypaliła drobna brunetka, pozbywając się niewygodnej broni z pasków
przy butach. – Poza tym nigdy nie możesz przyznać komuś racji. Wszyscy potrafią
współpracować, tylko nie ty!
Owidia tylko z pozoru wydawała się kruchą
dziewczynką niepotrafiącą bronić się przed atakami. W rzeczywistości jednak nie
walczyła gorzej od braci, co więcej z jej nie zamykająca się buźką często
przegadywała każdego.
- Odezwała się najdojrzalsza i
najodpowiedzialniejsza pani ja-wiem-wszystko – burknął w odwecie młodzieniec. –
Mam ci może przypomnieć, kto ostatnio zepsuł misternie przygotowywaną zasadzkę?
Dziewczyna zarumieniła się po czubek
nosa, nie potrafiąc ukryć zażenowania. Jasna karnacja uniemożliwiła ukrycie
czerwonych wypieków, dlatego, nie mogąc wyprowadzić kontrataku, zacisnęła
dłonie w pięści i głośno fuknęła. Cholera,
musiał wytknąć akurat to!
- Dość wytykania palcami – ucięła szybko
Asteria. – Kaetano, mógłbyś wyjaśnić, o co chodzi? – Zwróciła się do opartego
do ścianę bruneta, który, najwyraźniej niezainteresowany kłótnią, bawił się
telefonem.
- Tak, mamo, jasne. Sprawdzaliśmy
dzielnice lubiane przez podejrzane istoty, nie znaleźliśmy tam nic, co
wymagałoby interwencji, ale w drodze powrotnej natknęliśmy się na coś albo
kogoś, nie jestem pewien, nowego, zdaje mi się, że z niezbyt czystymi
intencjami. Byliśmy tam we czwórkę, pewnie bez problemu dalibyśmy temu czemuś
radę, ale Tycjan zdecydował inaczej. Zaczęliśmy się kłócić, a stworzenie
zniknęło. Mamo, może i on jest ode mnie starszy o dwa lata, ale wątpię, czy
nadaje się na kogoś, kto umie dobrze ocenić sytuację. Myślę, że może nadchodzić
jakiś problem, a teraz nie dowiemy się niczego, gdyż nasz problem zniknął bez
śladu!
Kaetano ciskał piorunami w starszego
brata, obwiniając go za niepowodzenie dzisiejszego wieczoru. Wiedział, że
ojciec widzi w nim przyszłą głowę Strażników, dlatego nienawidził zawodzić jego
zaufania. Przez zadufanie Tycjana zrobił to znowu i miał nieodchodzące
przeczucie, iż tym razem koszt błędu przekroczy bezpieczną wielkość.
Na samym początku muszę zaznaczyć, że jeszcze przez kilka odcinków będę posiłkowała się zakładką z bohaterami. Pisząc o Ellie miałam wrażenie, że sama przesadzam z ich ilością, ale widzę, że przebiłaś mnie o głowę. To nic, minie trochę czasu i wreszcie będę obeznana we wszystkich aniołach, demonach, imionach, powiązaniach i całej tej reszcie.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie pary, gdzie jedna strona jest gotowa oddać za drugą choćby swoje życie, ale jestem też odrobinę zawiedziona, ponieważ sądziłam, że więź pomiędzy Kiane i Jaquanem będzie powstawała na naszych oczach, że będzie można obserwować jak staje się coraz silniejsza, jak daje im obojgu siłę do pokonywania kolejnych kłód rzucanych im pod nogi przez niesprawiedliwy los. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego, więc po prostu będę się nią cieszyć, utworzoną już na samym początku.
Żałuję też, że pierwszy fragment był taki krótki, choć rozumiem, że może w ten sposób nie chciałaś zbyt wiele zdradzić. Ja sama zawsze muszę się strasznie pilnować, żeby nie wywalić wszystkiego jak kawę na ławę, bo dalsze pisanie nie będzie miało sensu, jak odkryję przed czytelnikami wszystkie karty. Niemniej, chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o Kiane, jej przeszłości, rodzicach, bracie i Jaquanie, choćby w jej wspomnieniach. Ale mogę poczekać. Ostatnio robię się w tym całkiem niezła ;)
Drugi fragment zrodził więcej pytań niż odpowiedzi. I sprawił, że nieco zagubiłam się pośród tego kłębowiska postaci. Ale powoli zaczynam wszystko ogarniać, choć słowo "powoli" jest tutaj kluczowe. Zastanawia mnie czy spiskują oni przeciwko Kiane, kim jest ten ojciec, na czym polega ich działalność i jak to wszystko działa. Słowem - chcę wiedzieć jakie są wszystkie trrybiki, w jaki sposób się poruszają i po co to robią ;)
Stylistycznie nie mam nic do powiedzenia, bo póki tekst lekko się czyta, a byki ortograficzne nie wyskakują mi w co drugim słowie, to dla mnie jest w porządku. Do interpunkcji to już w ogóle się nie mieszam. Sama znam i stosuję jedynie podstawowe zasady, a potem - hulaj dusza, piekła nie ma ;)
Wybacz ten chaotyczny komentarz, mam nadzieję, że coś uda Ci się z niego zrozumieć, ale zgonię winę na przedświąteczne zamieszanie, przemęczenie studiami i kapryśną pogodę, która zachowuje się jakby miała wahania nastroju godne kobiety w ciąży ;)
Pozdrawiam,
Fragment faktycznie wyszedł krótki, jak pisałam wydawał mi się w miarę okej, ale to było kilka miesięcy temu, a teraz już nie chciałam dokładać, żeby nie przedobrzyć z faktami.
OdpowiedzUsuńJaquan jest z Karlie od czternastego roku życia, dlatego ta więź między nimi jest, ale nie martw się, będzie przechodziła próbę i rozwijała się. Fragment o przeszłości Jaquana - zanim stał się demonem - już jest, inne wspomnienia też mam zamiar zawrzeć, np żeby pokazać skąd się wziął w życiu Karlie, więc spokojnie :)
Cóż, ojciec jest hm.. głową tego wszystkiego, tyle na razie powiem :)
Dziękuję za komentarz, który wcale chaotyczny nie był :)
Hura! Już się cieszę na porządną dawkę emocji w związku z Kiane i Jaquanem ;)
UsuńPo pierwsze mam pytanie, byc moze laika,czy to jest ff czy nie? Pondrugie juz mi sie podoba. Ciekawy pomysł,az tak mocno połączyć rasy. Nic dziwnego,ze dziewczyna i cała rodzina musA sie ukrywać.mysle,ze noe tylko prżed demonami.wlasnie,skoro staje sie niewidzialna orzed demonami,to jak J moze ja widzieć? Podoba mi sie juz teraz wiez miedzy ta para. Juz teraz jest vardzo dojrzała. Tylko pozazdrościć. Ale łatwy ten zwiazek z pewnością nie bedzie. I faktycznie obawiam sie nieco tej organizacji. Chyba bedzie problematyczna...troche trudno ogarnąć mi to rodzeństwo,ale moze się uda.ciekawi mnie jak cholera. Twoj swiat xD
OdpowiedzUsuńNie, to nie jest ff. Hm, może źle to ujęłam, nie tyle niewidzialną, co dezaktywuje znak, który nałożył na nią demon Bael i dlatego nie mogą jej zobaczyć, w sensie odnaleźć, przepraszam, jeśli za bardzo zamotałam i stąd twoje wątpliwości. Poza tym Jaquan odszedł ze świata podziemnego, nie jest już pełnoprawnym demonem, że tak się wyrażę :)
OdpowiedzUsuńBędzie trochę problemów, nie powiem, że nie, ale wszystko w swoim czasie.
Dziękuję za komentarz :)
Wreszcie do Ciebie dotarłam i mogłam spokojnie przeczytać rozdział, bo wcześniej coś mi co chwila przeszkadzało, ale dotarłam. :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że najpierw chciałaś trochę przybliżyć historię głównej bohaterki oraz niejako wprowadzić w jej świat, w którym ciągle musi uciekać z powodu swojego pochodzenia. Oczywiście współczuję Kiane z tego powodu, bo to musi być dla niej bardzo trudne. Ciągłe zmiany tożsamości, nowe imiona i nazwiska, miejsca zamieszkania, aż sama zaczyna się w tym gubić. Wydaje mi się, że niejako ją to chwilami przytłacza, ale na całe szczęście znajduje w kimś innym oparcie. Dobrze, że Jaquan stanął dziewczynie na drodze i już jestem jego fanką - facet naznaczony bliznami, które są niejako powodem do dumy, w końcu starał się ratować ukochaną. Będę trzymała za nich kciuki, choć uwielbiam wszelkie dramaty w związkach, kiedy iskry aż lecą - poza tym z pewnością coś tutaj pójdzie nie tak. Pamiętam jeszcze scenę z prologu. ;3
Co zaś do drugiej części rozdziału, to już polubiłam Owidię za to, że jest temperamentna na swój sposób i jasno wyraża własne zdanie na dany temat, choćby miała przy tym być wredna i kąśliwa. Będę z chęcią śledzić losy tej dziewczyny, bo coś mi w niej imponuje - może fakt, iż przetrwała w towarzystwie braci i nie pozwoliła im się zdeptać. Niech da im nieco popalić, łatwo z nią nie będzie, jak czuję. ;)
I oczywiście Kaetano, o ile dobrze zapamiętałam jego imię. Jeszcze lekki mętlik mam w głowie od natłoku tylu informacji, ale powolutku je przyswajam - będzie dobrze. W każdym razie ten pan będzie chyba moim faworytem w tej historii, choćby ostatecznie miał się okazać tym złym. Po prostu ma w sobie coś takiego, że nie potrafiłabym przejść obok obojętnie, także będę wyczekiwać również jego w rozdziałach. Oby też troszeczkę namieszał w losach bohaterów. <3
To chyba wszystko i przepraszam, jeśli w komentarzu pojawił się chaos. Już tak mam, kiedy chcę jednocześnie napisać o kilku rzeczach, jak w tym przypadku. Będę wyczekiwać czegoś nowego w tej historii, a gdy znajdę więcej czasu, poczytam Twoje inne opowiadania. ;)
Życzę dużo weny, jak zawsze i pozdrawiam! <3
Bardzo dziękuję za komentarz :) Obiecuję, że zarówno Owidia nie da się zdeptać, jak i że Kaetano namiesza w historii :)
Usuń