Lekki wietrzyk poruszał delikatnie gałęziami drzew, które muskały
szyby jej nowego domu. Wieczór obył się bez zbędnych przemówień ani ustalania
planu na kolejne dni. Rodzinne zebranie zaplanowano na poranek, kiedy wszyscy
wypoczną po niespokojnym locie z Chin. Ona jednak nie mogła spać, a może
zwyczajnie nie chciała przegapić ani jednej minuty ze swojego życia z Jaquanem.
Uwielbiała momenty, gdy dane im było przebywać sam na sam, w spokoju, bez
zbędnej obawy o czyjeś życie. Tylko ona i on, przeklęci kochankowie żyjący na
przekór światu, których w pewnym momencie zaczęła przerastać rzeczywistość. Nagle odczuli,
jakby wszystko zaczęło biec coraz szybciej i szybciej, nie potrafili dogonić
uciekającego nieustannie czasu. Wyciągali przed siebie ręce, lecz nie odczuwali
ulgi z powodu upragnionego zwycięstwa. Mimo nie oglądania się wstecz, coś
ciągle deptało po piętach, za każdym razem stawiało krok trochę bliżej. Kiane
wiedziała, że owe coś nadejdzie prędzej czy później. Im więcej o tym myślała,
tym częściej dochodziła do wniosku, jakoby pierwsza potyczka z wrogiem była
życiowym fartem, zaś kolejna mogła zakończyć się czymś więcej niż oszpecającą
policzek blizną. Czy jednak żałowała tamtego dnia? Nie, nie mogła przecież
żałować najpiękniejszej historii, jaką dzięki miłości odczuwała na własnej
skórze.
Trzymając
głowę na jego klatce piersiowej palcem wskazującym zataczała kółeczka na
umięśnionym brzuchu. Z lubością wdychała słodki zapach ciała chłopaka i po raz
kolejny podziwiała jasną skórę pokrytą tatuażami – pozostałościami po przeszło
700 letniej służbie w piekle. Ile by dała, żeby czas zatrzymał się na dłuższą
chwilę, a oni przestali myśleć z niepewnością o mającym nadejść dniu, puścili w
niepamięć ciągnącą się za nią „klątwę” i zatracili się w sobie. Zamiast tego
miała w głowie tysiąc pytań bez odpowiedzi.
- Jaquan,
porozmawiasz ze mną szczerze? – Zapytała, układając się wygodniej, lokując
głowę gdzieś w okolicy ramienia bruneta. Chciała widzieć jego oczy, bo z nich
zawsze potrafiła wyczytać prawdę. On o tym nie wiedział, lecz przy kłamstwach
lekko zmieniały odcień.
- Zawsze
rozmawiam z tobą szczerze. – Nachylił się ku niej składając przelotny pocałunek
na skroni, jakby na przypieczętowanie pewnego rodzaju obietnicy.
Dziewczyna
czuła, że jest to jedna z nielicznych szans na uzyskanie pełnego obrazu
sytuacji, w jakiej się znajdują. Dotychczas bowiem nikt nie dzielił się z nią
najważniejszymi informacjami, traktując niczym pięcioletnie, nieodpowiedzialne
dziecko. Wszystkiego dowiadywała się przy okazji, gdy było już za późno na
protesty. Decyzje odnośnie życia Kiane podejmowano za plecami głównej zainteresowanej,
a to denerwowało ją najmocniej. Nikt nie mógł przeżyć za nią ani jednego dnia,
dlatego nie rozumiała absurdu stanu rzeczy.
- Co się
stanie, gdy znajdą nas tym razem? – Wypowiedziała na wdechu. Obserwowała
zmieniający się wyraz jego twarzy, chociaż zapewne sądził, iż idealnie go
maskował.
- Jak to co?
Znajdziemy nowe miejsce, inną kryjówkę, ale Kiane, dopiero co przyjechaliśmy,
poza tym Toronto jest bezpieczne. Zadomowimy się tutaj na dłużej.
Dłoń chłopaka niespiesznie zjechała nieco niżej znajdując odpowiednie
miejsce w talii dziewczyny. Nachylił się nieco ku jej twarzy i odgarnął
rozsypane w nieładzie kosmyki włosów, by chwilę później złożyć pocałunek na
odsłoniętym ramieniu. Ognisty dotyk warg Jaquana wywołał u niej lekkie
dreszcze, a świat zawirował nagle przed oczyma.
- Przestań, nie jestem ani głupia ani głucha – powiedziała z mocą,
odzyskawszy zdrowy rozsądek. – Podsłuchiwałam twoją rozmowę z moim tatą i
bratem. Wiem, że musimy być tu trzy razy bardziej ostrożni niż zwykle, wiem o
tym stowarzyszeniu. Jaq, dlaczego przyjechaliśmy do miejsca, gdzie
niebezpieczeństwo czyha pod nosem?!
- Poczekaj, spokojnie, nie denerwuj się. – Kojący, gardłowy głos działał
niczym lek na zszargane nerwy. – Po pierwsze, skończ podsłuchiwać rozmowy, bo
znajdę sposób na wyłączenie tej umiejętności. Po drugie, nic się nie stanie,
jeśli zachowamy dystans i przezorność, a po trzecie, jeżeli naprawdę się nie
uda, spakujemy walizki, sprzedamy dom i wyjedziemy w inny zakątek świata –
odparł ze swym zwyczajnym, stoickim spokojem. -
Nie zwiedziliśmy jeszcze Ameryki Południowej
- Kolejne kłamstwo! Ameryka Południowa nie wchodzi w
grę, twoja moc tam nie działa, znajdą nas. Wiem, iż kończą nam się miejsca, w
które moglibyśmy się udać...
- ... więc zdobędę ich więcej, inną siłę – przerwał
jej brutalnie, mocniej zaciskając dłonie w talii. – Mam ponad 700 lat, kochanie
i sporo, powiedzmy, znajomości, nie tak łatwo mnie zniszczyć. Zejdę do
podziemia i zabiorę więcej z tej księgi, nauczę się jak otwierać miejsca na
razie niedostępne, posiądę nowe sposoby maskowania twojej obecności.
- Zapomnij o samobójczej misji. Nie chcę wyczekiwania
na powrót, modlenia się żebyś przeżył, opatrywania ran i czuwania przy łóżku,
podczas gdy nie udaje ci się odzyskać przytomności. Nigdy ci na to nie pozwolę, a jeśli zrobisz
coś mimo zakazu, obiecuję, że pomimo całej miłości, jaką do ciebie mam, zniknę
na zawsze. Wolę sama odejść, niż cię stracić.
Niespodziewanie wypowiedziana groźba zbiła go z tropu. Przez moment trwał w
zawieszeniu, wciąż przetrawiając to, co usłyszał. Ostatnim, czego spodziewał
się po dzisiejszym wieczorze było ostrzeżenie zawężające możliwości dopełnienia
złożonej sobie obietnicy.
- Dobrze, więc nie zrobimy nic, poczekamy. A teraz chodź tu do mnie...
Złapał ją mocno, zmieniając pozycję tak, aby mieć ją nad sobą. Delikatnie
dotknął policzków opuszkami palców, jakby ponownie chciał zbadać białe blizny
pozostałe po walce. Nie zaprotestowała, gdy poczuła jego dłonie wkradające się
pod cienką koszulkę. Nie pytając o pozwolenie, pocałowała go zachłannie.
Charakterystyczny zapach ciała zmieszany z ulubionymi perfumami spowodował
niemal nieodczuwalne zawroty głowy. W pierwszym odruchu miała ochotę oderwać
się i drążyć dalej przywołany temat, jednak chwilę później nie myślała już o
niczym. Czuła jego dłonie badające każdy skrawek ciała i nie mogła już
powstrzymać lawiny namiętności, jaką wywołał gorący dotyk demona.
Zaś przed jego oczyma stanęła scena sprzed kilku godzin, obraz grupki
podejrzanie wyglądających dzieciaków, to, jak się w niego wpatrywali. „Znajdę ich, znajdę i dowiem się, kim są, a
potem zrobię wszystko, aby trzymali się z dala od mojej miłości”. Były to
ostatnie myśli, które przebiegły mu przez głowę zanim zatracił się zupełnie w
słodkich pocałunkach Kiane. Cztery ściany skryły przed światem ich wspólną noc,
a srebrny księżyc wzniósł się znów wysoko na niebo i razem z haremem gwiazd
kołysał do snu całe miasto.
„Pamiętam. Kochałem ją tak mocno, że nie
znajdowałem w sobie siły, by dłużej wytrzymać. Odganiałem od siebie namiętnie,
ale ona zawsze powracała; w snach śnionych podczas czarnych jak heban nocy, w
jawnych marzeniach przemykających przed oczyma niemal codziennie, w myślach
będących stale przy mym boku. Jednak lubiłem ryzykować, lubiłem chodzić
niesprawdzonymi szlakami, lubiłem towarzyszący mi stale dreszczyk emocji, a ona
stała się pierwszym i zarazem ostatnim, prawdziwym wyzwaniem. Nie mogłem, nie
powinienem, nie miałem prawa, aczkolwiek nie byłbym sobą, gdybym nie poszedł na
skróty, które okazały się później prostą drogą do mojego grzechu. „
~***~
A gdy zamknęła oczy
znalazła się w miejscu dziwnym, a zarazem okrutnie intrygującym. Zdawać się mogło, że niebo rozdzierało się tu
na dwie części: ciemną oraz jasną. Zupełnie jakby staczały one ze sobą
odwieczną walkę o królewski tytuł. Dobro nieustannie próbujące pokonać zło. Zaś
ona sama dryfowała gdzieś pomiędzy, raz po raz zbliżając się to do jednego, to
do drugiego. Przez chwilę wydawało się jej nawet, że dostrzegła ich twarze,
zamglone, zasłonięte swoistą tajemnicą, której nie była jeszcze w stanie rozwikłać.
I nagle powiał silniejszy wiatr, ciemniejsza strona przekroczyła linię złotego
środka, chwytając ją w swe silne ramiona. Dopiero teraz to zauważyła, gdzieś w
niezmierzonej czeluści kryły się ostre rysy, drapieżne, ciekawskie tęczówki,
idealnie wyważone usta. Była pewna, nie mogła się pomylić. Ciemność przybrała
ludzkie oblicze, co więcej, oblicze pociągającego, choć zapewne niebezpiecznego
mężczyzny. Wtedy też zapragnęła poznać również ową drugą prawdę. Wyciągnęła
rękę w stronę jaśniejszej strony, ale nagle... wszystko znikło.
Obudziła się gwałtownie, jakby odepchnięta przez niewidzialną osobę. Sen
znikł, powróciła do szarej rzeczywistości z milionem rozmaitych pytań
kłębiących się w głowie. Wspomnienie wydawało się tak niemożliwie realistyczne,
niemalże namacalne, jakby prorocze. Przez chwilę naprawdę poczuła się dość
dziwnie, niepewnie. Przetarłszy dłońmi oczy, spojrzała na śpiącego obok
chłopaka i przestała analizować wytwór wyobraźni. Nakazała sobie myśleć, że to
zwykła fikcja, paranoja spowodowana ciągłą ucieczką, nie zaś kolejna, nieznana
dotychczas umiejętność umożliwiająca widzenie przyszłości. Spoglądając
niechętnie na zegarek, w miarę następstwa czasu uzmysławiała sobie, jaki dziś
dzień tygodnia, który dzień miesiąca i czy aby na pewno nie zapomniała o czymś
ważnym. Wskazówki wybijały właśnie godzinę dziewiątą rano, a ona wciąż tkwiła w
wielgachnym łóżku nowego domu w Toronto, praktycznie nie wiedząc, co ją tu
czeka, z przymusem dostosowania się do nowej roli i oglądania się za siebie co
krok.
Ostrożnie poruszyła się na łóżku, by jednocześnie znaleźć się bliżej
ukochanego i nie zbudzić go ze snu. Leżał odwrócony do niej tyłem, oddychając
miarowo. Gdyby go nie znała, zapewne pomyślałaby o nim jak o niewinnym,
bezbronnym chłopcu, jednak żaden z dwóch przymiotników nie pasował do opisu
Jaquana. Położyła zimną dłoń na jego plecach, a on zamruczał rozkosznie,
przewracając się na drugi bok z wciąż zamkniętymi powiekami; nie dopuszczał do
siebie myśli o wstaniu. Wprawdzie demony w wielu sprawach nie przypominały
ludzi, nie potrzebowały snu ani pokarmu, jednakże dzięki czasowi spędzonemu
pośród ziemskich istot nabył wielu z ich zwyczajów, stając się bardziej
człowieczym.
- Wstawaj... –
szepnęła, trącając go nosem w ramię.
- Myślałem, że
to ty potrzebujesz więcej snu, ale chyba jesteś lepszym demonem niż ja –
wymamrotał, niespiesznie otwierając oczy. Przyciągnął ją do siebie, ciasno
obejmując ciepłym ramieniem. – Dzień dobry.
- Witaj,
brązowooki. Musimy zejść do salonu, mam wrażenie, że na nas czekają.
- Znowu
podsłuchujesz. – Zmierzył blondynkę podejrzliwym wzrokiem, nie mogąc nadziwić
się, jak szybko rozwijają się jej umiejętności.
Czuła na sobie
przenikliwe spojrzenie, które nie ustawało przez dobre kilkadziesiąt sekund.
Jaquan próbował dojrzeć coś na pozór niewidocznego gołym okiem, szukał
nieznanych dotychczas oznak, drobnych szczegółów, będących w stanie
podpowiedzieć mu, czy nie ukrywa przed nim czegoś, o czym powinien wiedzieć.
- Być może. –
Uśmiechnęła się tajemniczo. Zawsze starała się kryć niewygodne odpowiedzi,
rzucając wymijające wskazówki. I tak mieli z nią za dużo kłopotów, nie chciała
dokładać kolejnego do wciąż rosnącego stosu tych wciąż nierozwiązanych. Zresztą
nie dopuszczała do siebie myśli, jakoby nagle nauczyła się widzieć przyszłość w
snach. To niedorzeczne. Ani matka, ani
ojciec nigdy nie wspominali o podobnej bzdurze. Prorocze wizje, też mi coś.
Może i mam w sobie coś z nimfy, ale nie jestem cholerną wróżką.
~***~
Przestronny salon stał się pierwszym z pomieszczeń,
które doznały nieszczęścia ukrycia tajemnicy wiecznie uciekającej rodziny.
Ciepłe kolory ścian, miękkie kanapy i dywan, idealnie dobrane meble. Wszystko
zdawało się być aż nazbyt perfekcyjne, zupełnie jak ze snu i gdyby nie fakt, że
za tydzień mógł nie zostać tu po nich ślad, pozwoliliby sobie na odrobinę
radości.
Na niskim, szklanym stoliku leżało pięć
śnieżnobiałych teczek ze szczegółowo dobranymi detalami przeciętnej rodzinki z
Toronto. Kim mieli zostać tym razem?
- Tato? Długo będziemy się na nie jeszcze
patrzyli? – spytała blondynka, przerywając napierającą zewsząd, zdecydowanie
niezręczną, ciszę. – Robiliśmy to wiele razy, nie myśl teraz o żadnej głębokiej
przemowie, czy czymś podobnym. Otwórzmy, przeczytajmy, dostosujmy się. Niezbyt
wielka rzecz.
- Wiem, skarbie – odezwał się mężczyzna. W
jego głosie słychać było jednak, że przez głowę przelatywało mu milion pytań,
na które jak na razie nie potrafił odnaleźć sensownej odpowiedzi. – Ty
pierwsza.
- Eira Voumard – przeczytała z wyraźnym obrzydzeniem.
– Nie podoba mi się. Bardzo.
- Nie musi.
- Ale mamo... – jęknęła nastolatka, wpatrując
się z nadzieją w rodzicielkę. Ta jedna odpowiedziała jednoznacznym, karcącym
spojrzeniem. – Dobrze, Joan, matko.
Mówię tylko, że wymyślne imiona nigdy nie zaprowadziły nas daleko.
- Skąd wiedziałaś...
- Braciszku, Gaspard, znam wasze myśli –
odparła, zwracając się do zdumionego dwudziestojednolatka. Była świadoma
pytania, jakie chciał jej zadać już w momencie, kiedy pojawiło się mu ono w
głowie. Lubiła tę konkretną umiejętność, i chociaż wciąż nie poznała sekretu
Jaquana, w jaki sposób maskował przed nią zagadki swojego umysłu, to czuła się
bezpiecznie przy najbliższych, gdyż zwyczajnie nie potrafili znaleźć sposobu na
kłamstwa.
- Znajdę sposób, żeby ją od tego odciąć –
powiedział dziarsko stojący w drzwiach demon. Drażnienie dziewczyny sprawiało
niesamowitą przyjemność i nie mógł opanować się, gdy sytuacja tylko pozwalała
mu na drobny żarcik. – Poza tym Enzo
Gauthier strasznie mi się podoba, czuję, że się z nim zaprzyjaźnię. A Panu
Austin przypadł do gustu? – zapytał, zwracając się do głowy rodziny Sampaio.
- Tak, Jaq, przypadł. Dziękuję, że znowu się
tym zająłeś. Prawdę mówiąc szukanie nowych tożsamości nie wychodzi mi tak
dobrze, jak kiedyś. Czuję się bezpieczniej, gdy pozyskujesz je ze swojego
źródła, zwłaszcza w obliczu straty informatora ze strony tytanów.
- Och, świetnie, więc tylko ja jestem teraz
niezadowolona? Dziękuję wszystkim za poparcie, zwłaszcza tobie, kochanie. –
Iskry sypiące się z czarnych niczym heban tęczówek dziewczyny mroziły krew w
żyłach. Nienawidziła zostawać na lodzie, i mimo iż cieszył ją fakt, który
wskazywał na coraz lepsze stosunki łączące jej chłopaka z rodziną, to w owym
momencie chciała, by ktoś ją poparł. Dobrze pamiętała jak niejednokrotnie
dopadali ich idąc za tropem niepopularnych imion. Wolałaby żyć w cieniu,
przybierając postać zwykłej Jessici albo Anne.
- Przesadzasz, siostro, w przeciągu miesiąca
dostaniesz nowe. Uśmiechnij się gdzie potrzeba i może sama będziesz mogła
wybrać coś ładnego. – Brice zawsze potrafił się odnaleźć w zmienionej
tożsamości. Chodził po klubach, podrywał dziewczyny i każdej z nich wciskał
odmienną historię o sobie. Miał możliwość bycia piłkarzem, tancerzem,
zainteresowanym historią muzykiem, synem miliardera, geniuszem studiującym na
Harvardzie, posiadać własną wyspę, jacht, wielki zamek we Francji. Mógł
wszystko i dobrze się bawił.
- Postaraj się nie grać w grę „Niezadowolona nastolatka
w okresie dojrzewania”, Kiane – wtrącił pozostający dotychczas cicho, Gerardo
Sampaio. - Nie wybraliśmy z matką
takiego życia specjalnie.
- Właśnie, że wybraliście – ucięła, wychodząc
z pomieszczenia.
Może zabrzmi to nieco dziwne, ale póki co, o wiele bardziej niż losami Kiane jestem zainteresowana jej chłopakiem. Uwielbiam takich facetów jak Jaguan, mrocznych, niebezpiecznych, choć wciąż uważam, że mógłby bardziej się postarać i nie pozwalać na to by Kiane z taką łatwością mogła go przejrzeć. Dziewczyna rujnuje mu prawie cały wizerunek, ale jakoś nie wpływa to na moje, powoli rodzące się, uwielbienie do niego ;)Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ciekawa JEGO przeszłości, mocy, powiązań z diabelskimi pomiotami i samym piekłem. A jego pragnienie ochrony Kiane do tego stopnia, że gotów jest skryć się w miejscu, w którym jego moce będą bezużyteczne (kolejna rzecz, która mnie ciekawi) i udać się na iście samobójczą misję – cóż, miód na moje serce ;)
OdpowiedzUsuńA czy wspominałam już, że faceci poznaczeni bliznami przeszłości roztapiają moje zimne serce?
Żałuję tylko, że spotkanie z resztą rodziny skurczyło się do wyrażenia swojego zadowolenia (lub nie) z powodu nowych tożsamości. Miałam nadzieję na zaprezentowanie ich charakterów, roli jaką grają w całej tej historii. Ale mogę na to wszystko jeszcze poczekać, podobnie na pełną iskier kłótnię Kiane z rodziną odnośnie życia, które musieli wieść. Szkoda tylko, że w tym momencie postanowiła ona zachowac się jak nastolatka, która nie dostała kolejnej pary upatrzonych butów. I coś mi się wydaje, że polubię się z jej bratem ;)
Pozdrawiam,
PS> Przepraszam za ten komentarz, nie jestem w formie, ale chciałam dać znać, że żyję, czytam i w ogóle, takie tam ;)
Głupio się przyznać, ale ja też szaleję za Jaquanem i chyba nieco go faworyzuję. Mogę tak powiedzieć nie tylko na podstawie tego, co już zaprezentowałam, ale także tego, co już mam napisane i co czeka na publikację :)
UsuńOj z tym zimnym sercem nie przesadzaj, ale na pewno postaram się o więcej fragmentów z nim :)
Jestem świadoma, że nieco zepsułam moment rodzinny, ale z jednej strony chciałam zawrzeć dużo, a z drugiej nie chciałam wyłożyć już wszystkiego na tacy i pozbawić zaskoczeń związanych z dalszymi rozdziałami i dlatego wyszło jak wyszło.
Brat Kiane jest... hm, nie mogę powiedzieć, bo zepsułabym sobie fabułę, ale myślę, że skoro spodobał ci się w tej odsłonie, polubisz go też i później :)
Dziękuję za komentarz, choć przykro mi słyszeć, że nie jesteś w formie ( teraz rozumiem, dlaczego nie uraczyłaś nas jeszcze kolejnym rozdziałem swojej perełki :) ). Życzę powrotu do formy w każdym bądź razie ;)
Dlaczego od razu głupio? Dla mnie to ogromny plus, bo mam nadzieję, że przez swoją słabość do niego i faworyzowanie, w historii będzie pojawiało się więcej fragmentów z nim. I tutaj muszę wtrącić, że szalenie Ci zazdroszczę posiadania tekstów do przodu. Ja zawsze sobie obiecuję, że napiszę choćby jeden rozdział na zapas, ale jak widać, po prostu mi to nie wychodzi. Dlatego teraz muszę męczyć się z napisaniem czegoś, co już od dawna powinno wisieć na blogu. Ale to nic, dam sobie radę. W końcu ;)
UsuńCóż, oczekiwałam nieco więcej po rodzinnym spotkaniu, ale potrafię to zrozumieć. Też często mam problem z tym, że chcę napisać zbyt wiele za jednym razem, a problem zaczyna się wtedy, gdy widzę, że zdradziłam zbyt wiele. Takie utrzymywanie tajemnicy jest jednak dość trudne ;)
Cudownie, wprost nie mogę się doczekać dalszych odsłon braciszka Kiane.
Pozdrawiam
Boję się, żeby przez faworyzowanie Jaquana nie zapomnieć o innych bohaterach i nie pokazać za mało o nich. Cóż, będę musiała się postarać :)
UsuńTak, mam tu to szczęście, że gdy zaczęłam pisać opowiadanie, nie zamierzałam go nigdzie publikować, stąd rozdziały na zapas :)
Rodzina będzie przedstawiana po kawałku w kolejnych rozdziałach. Tutaj chodziło mi głównie o Karlie, a może o to, by pokazać, jak bardzo i reszta zmęczona jest przymusem ciągłych przeprowadzek. Zwyczajnie nie wiedzą jak, a może nie chcą oficjalnie zaczynać od nowa. Zdają sobie sprawę, że Toronto może być kolejnym, kilkudniowym przystankiem. Choć nikt tego nie pokazuje, każdemu brak jest tego prawdziwego domu, a co za tym idzie, mają problem z rodzinnymi więziami. W ten sposób sobie to tłumaczyłam :)
Cóż, w przypadku ZD też nie zamierzałam go publikować, przynajmniej nie na początku, ale ja, jak to ja, nie wytrzymałam i czym prędzej wrzuciłam na bloga. I straszliwie cieszyłam się, że do tej pory udawało mi się regularnie dodawać rozdziały. I dalej będzie, teraz tylko nastąpił niewielki poślizg ;)
OdpowiedzUsuńNie, myślę, że nie zapomnisz. A nawet jesli, to ja chyba nie będę miala Ci tego za złe ;)
Znam skądś tę niecierpliwość :) Nie powiem, że nie tęsknię za ZD, ale rozumiem, zawsze może zdarzyć się taki poślizg, dlatego staram się czekać cierpliwie :)
UsuńSzczerze powiedziawszy nie sądziłam, że Jaquan wzbudzi takie zainteresowanie ;)
Zazwyczaj postacie, które miały być gdzies nieco ona uboczu, są tymi najbardziej lubianymi :D
UsuńSzczerze mówiąc przejrzałaś mnie trochę, bo na samym początku Jaquan faktycznie miał być na uboczu, a kto inny w centrum zainteresowania, ale z każdą chwilą moja wizja, mam wrażenie, ulega zmianie :)
UsuńSpokojnie, tak zawsze jest :D
UsuńMuszę przyznać że coraz bardziej mi się podoba historia. po pierwsze świetnie opisujesz uczucie między Jac a Ericą (xD), jest ono naprawdę dojrzałe jak na tak młoy wiek... ale cóż, nic dziwnego, skoro już w tej chwili mają za sobą naprawdę wiele przeżyć - choć mógłby jej nie dokuczać i nie dawać takich imion, skoro ich nie lubi :P po drugie ciekawia mnie te wizje, jak równiez inne bardzo ciekawe umiejętnośći dziewczyny... Trochę mi powiało zmierzchem, jak się okazało, że umysł ukochanej osoby pozostaje poza możliwościami, ale okxD i tak m się podobało. Ponadto chyba najbardziej podoba mi się możliwośći, jakie stawia przed Tobą ta historia - nie mogę się doczkeać, aż rozwiniesz główny wątek. i poboczne właściwie też xD zapiski-condawiramurs , odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńO matko, Zmierzchem? Nie, żebym coś dyskryminowała, ale nie czytałam, nie oglądałam i nie wiem co tam się działo, same opowieści wystarczyły, by powiedzieć temu "nie". W każdym razie ten wątek był mi potrzebny do... czegoś, o czym się przekonasz w późniejszych rozdziałach. Zmartwiłaś mnie tym Zmierzchem :(
UsuńAle dziękuję za komentarz :)