piątek, 30 maja 2014

TRZY.



Wnętrze klubu The Cove szybko zapełniało się spragnionymi skandalu nastolatkami, którzy wcale nie mają tu wstępu, lecz dopiero po kilku godzinach zostaną wyprowadzeni na ciemne ulice miasta w towarzystwie kilku ochroniarzy. Wśród wielkiej grupy ludzi wielbiących piątkowe noce znaleźli się też oni, nie wiedząc o sobie nawzajem. Rodzeństwo Strażników świętowało osiemnaste urodziny bliźniąt, zaś Karlie, Jaquan i Brice nie potrafili przegapić okazji na zwiedzenie jednego z najpopularniejszych miejsc przyciągających w weekendowe noce większą część młodego społeczeństwa Toronto. Cała trójka uwielbiała taniec, zwłaszcza ten zakazany, w podejrzanych klubach pełnych nadnaturalnych stworzeń. Pamiętali wymykanie się nocą przez okna, czary nakładane by nadać im cech charakteryzujących demony i najlepsze godziny życia spędzane na parkietach pełnych istot, które w normalnych okolicznościach rozszarpałyby ich na strzępy. Wielbili to uczucie, gdy nie wiedzieli, co zrobią za trzy sekundy, kiedy skończy się ta piosenka, a zacznie inna, kiedy sięgną po kolejnego drinka i zrobią się bardziej pijani.
Zupełnie odwrotne zdanie na temat wieczornego wyjścia miał Damien Eckerley. Rozsiadłszy się na wygodnej kanapie niechętnie obserwował niebieskie światło halogenów sunące po jego ciele. Nawet wlany w gardło alkohol, który jak na złość nie chciał przejąć tymczasowej kontroli nad zmysłami, nie czynił imprezy przyjemniejszą. Brunet ani trochę nie krył swojej niechęci do przyjścia tu dzisiaj. Po pierwsze uważał szum robiony wokół pełnoletniości brata oraz siostry za całkowicie zbędny, po drugie jego osiemnaste urodziny nie obeszły nikogo nawet w najmniejszym stopniu, po trzecie pomimo usilnych błagań wyszli nieuzbrojeni, lekceważąc potencjalne niebezpieczeństwo, po czwarte nie odczuwał przemożnej ochoty na zabawę, a po piąte wolałby wybrać patrol albo trening. Wódka z martini nie smakowała już równie dobrze, co na początku, kolejne łyki ledwie przechodziły przez gardło, zaś Damien był niemal absolutnie przekonany, że okrzyknie tę noc wielką klapą.

Zapach alkoholu i kłębiący się wszędzie dym papierosowy nieprzyjemnie drażnił nozdrza. Wychodząc z domu obiecali sobie zachowywać się porządnie, przynajmniej dopóki nie zaznajomią się z nowym terenem. Napoje wyskokowe nie wchodziły w grę, woleli nie ryzykować, nie wiedząc, co ich czeka. Kolejny dzień miał posłużyć za pierwszą zwiadowczą misję, która stała się już swoistym rytuałem. Jaquan sprawdzał niebezpieczne okolice, próbując dowiedzieć się czegoś o ewentualnych zagrożeniach, zaś rodzina Sampaio, podzielona na dwie pary udawała się na przechadzkę ulicami miasta. Musieli zachować ostrożność, lecz nikt nie był w stanie odebrać im radości z trzeźwej zabawy.
- Siostro i demoniczny bracie, przeproszę was tutaj, widzę na horyzoncie kogoś ciekawego. - Atonos wstał z wcześniej zajmowanego miejsca i dopił ze szklanki resztkę zimnego toniku, cały czas obserwując niską mulatkę stojącą przy barze z grupą koleżanek.
- Brice, uważaj – poprosiła blondynka. Intuicja podpowiadała czarne scenariusze, coś nie pasowało jej w tym miejscu, chociaż póki co nie umiała nazwać tego słowami. – Wiesz, gdzie nas zawsze znaleźć – dodała, wskazując ruchem głowy na parkiet pełen wijących się ciał.
- Nie bój się, to ja, dam radę. Obiecuję nie wracać do domu z uwieszoną na mnie panienką.
Wypowiedziawszy ostatnie zdanie, uśmiechnął się szeroko i zniknął w tłumie.
- Chyba i na nas pora. Słyszysz co puścili?
Z głośników wydostały się pierwsze dźwięki Dance the Night Away i zanim zdążyła się zorientować, była już w połowie drogi do pląsającej masy. Jaquan torował im drogę na sam środek, także tym razem ani myślał odpuszczać możliwości popisania się kilkoma ruchami. Nikt nie tańczył tak jak on, nikt nie potrafił zjednoczyć się z muzyką w równie perfekcyjny sposób. Może i był tylko demonem, ale tego, co robił z ciałem przy akompaniamencie piosenek nie dało wyrazić się słowami. Kiedy tańczył, melodie przejmowały kontrolę, a on tworzył absolutne dzieło sztuki. Kiane dotychczas nie poruszyła tematu jego niesamowitych, ludzkich umiejętności. Wprawdzie chciała kilka razy, jednak zawsze, gdy stykali się ciałami w rytm muzyki, gdy czuła gorące dłonie na całym ciele, a wszyscy spoglądali na nich z podziwem i zazdrością, zapominała o bożym świecie.

- Damien, proszę, chociaż udawaj, że dobrze się z nami bawisz. – Czarnowłosa dziewczyna po raz kolejny podsunęła bratu kieliszek z szampanem, który on namiętnie od siebie odsuwał. Nie rozumiała, dlaczego zazwyczaj rozrywkowy, dzisiaj odstawiał szopkę, zachowując się niczym rozkapryszony bachor. Takie postępowanie szybciej przypisałaby najstarszemu z nich. Ku zdziwieniu Victor, z hollywódzkim uśmiechem numer jeden, okręcał sobie wokół palca grupkę skaczących wokół niego kobiet.
- Nie mam ochoty udawać, Daisy. Chcę wracać do domu, a zamiast tego ty i Aidan od dwóch godzin molestujecie mnie o to samo. Nie, nie pójdę potańczyć czy zabawiać się z pijanymi w sztok nastolatkami.
- Jesteś strasznie nudny jak na zaledwie dwadzieścia lat – wtrącił siedzący po drugiej stronie kanapy bliźniak. – To nie, tamto nie, owamto nie. Co będzie jak skończysz trzydzieści?
- Nie dożyję tylu, Aidan. Za często znajdują mnie kłopoty.
-Mmm... faktycznie, klasyczna gadka – rzucił, zdegustowany zachowaniem starszego brata. Od czasu, gdy Damien usłyszał przypadkiem, że to właśnie on, a nie Victor jest brany pod uwagę jako następca ojca, zmienił się nie do poznania. Stracił chęć do żartów, a z wesołego nastolatka stał się zgorzkniałym gburem, spędzającym całe dnie w bibliotece albo na sali treningowej. Upartość matki nie zanikła w nim, a wręcz przeciwnie, tylko wzmocniła, gdy za wszelką cenę starał się być pierwszym, najlepszym, najmądrzejszym.  – Ostatnio nie da się z tobą wytrzymać.
- To nie wytrzymuj, kto ci broni! Nie musimy przecież rozmawiać. Traktujmy się jak powietrze, jeśli wolisz!
Był zły. Z jakiegoś nieznanego powodu krew gotowała mu się w żyłach i nic nie mógł poradzić, iż pierwszą osobą, która pojawiła się na linii ognia, był Aidan.
- Dobrze! Świetnie! Nareszcie! – wykrzyknął Oktawian, po czym wychylił trzy shoty tequili pod rząd.
- Chyba komuś już wystarczy alkoholu na dziś, a mówiąc komuś mam na myśli was oboje. Schowajcie ego do kieszeni. – Drobna, czarnowłosa dziewczyna stanęła przed stolikiem niczym kat, oskarżycielsko celując w nich smukłym palcem. Matkowanie bandzie dorastających mężczyzn przerastało ją.
- Wychodzę się przewietrzyć – oznajmij Kaetano, podnosząc się z miejsca. - Nie idź za mną – dodał, zwracając się bezpośrednio do Owidii.
- Och, tak, obraź się teraz! – Krzyknęła za nim, jednak jej głos został zagłuszony przez dobiegającą z głośników muzykę, a chłopak zdążył rozmyć się w tłumie. Znużona, opadła na kanapę z głośnym plaskiem. Popatrzyła na wiwatujący na parkiecie tłum, wytężyła wzrok, próbując dostrzec, o co chodziło, jednakże w tym samym momencie do loży wpadł wyraźnie podekscytowany Tycjan.
- Chodźcie, mamy demona. Szybko! Gdzie Damien?
- Na dworze – odparła dziewczyna. Widząc pytający wzrok starszego brata dodała szybko – Dłuższa historia. Prowadź.
Bliźniaki poderwały się raptownie, podążając za przywódcą. Zarówno jedno, jak i drugie zastanawiało się nad jednym, w jaki sposób uda im się wyprowadzić go z klubu i unieszkodliwić, co zrobią z ludźmi, co, jeśli sługa podziemia zdecyduje zaatakować niewinną osobę? Nie mieli broni, nie było z nimi ich najlepszego wojownika, a wokół kręciło się mnóstwo nieświadomych, pijanych nastolatków. Tak, zdecydowanie mamy duże szanse.

- Patrzcie tam – ruchem ręki wskazał na środek grupy. – Widzicie dziewczynę i chłopaka? To demon, myślę, że opętał ją w jakiś sposób i teraz jest mu teraz podwładna.
Faktycznie, w powietrzu dało się wyczuć silną aurę podziemnej istoty, zaś niemal białowłosa nastolatka wydawała się nim niemalże odurzona.
- Damy radę, Victor? Jesteśmy nieuzbrojeni.
- Tak, Daisy, damy. Udowodnimy naszą wartość.
Jaquan na nowo rozkochiwał w sobie wirujących dookoła niego ludzi, a ona nie mogła myśleć o niczym innym, jak o swoim ogromnym szczęściu. Był na wyciągnięcie ręki, lecz mimo wszystko pragnęła go bliżej, działał na nią jak narkotyk, otumaniający zmysły, uzależniający.
Nastolatki wrzeszczały, oszalałe na punkcie nieznajomego, ona zaś odczuwała dumę wypełniającą od wewnątrz, mogłaby podejść kilka kroków, otoczyć go ramionami i wykrzyknąć z dumą „To moja miłość!”. Należał do niej i tylko do niej, tak jak i ona do niego. Żadna siła wszechświata nie miała takiej mocy, która zdołałaby rozerwać łączącą ich więź. Zlepieni, stali się idealną jednością, niczym dwie połówki jabłka. Mogli istnieć tylko we dwoje.
Nagle ktoś złapał ją za ramiona i, nie rozluźniając uścisku, pociągnął do tyłu tak mocno, że niemal straciła równowagę.
- Nie bój się, pomożemy ci – usłyszała przy uchu. – Musisz tylko pójść z nami.
Nie miała innego wyjścia, szarpanie się nic nie dało. Znalazła się w potrzasku, bez możliwości ucieczki, stalowe objęcie nie zelżało ani na sekundę.
- Ài!* - Zdążyła jeszcze krzyknąć, zanim zupełnie rozpłynęła się gdzieś pomiędzy tańczącymi.

Nie wiedziała, co się dzieje, ani gdzie została zaprowadzona, dopóki świeże powietrze nie dotarło do nozdrzy, a blask świateł z billboardów nie oślepił kompletnie. Cztery pary oczu wpatrywały się w nią intensywnie, z pewną dumą. Nie rozpoznała ani jednej twarzy, zauważyła tylko świdrujące spojrzenie stalowych tęczówek, które spowodowało, że wstrząsnęły nią dreszcze, a przez plecy przeszło nieprzyjemne zimno.  Czy możliwe, iż jej koniec zbliżał się nieubłaganie? Gdy jednak tylne wejście otworzyło się gwałtownie i ukazało dwie znajome osoby, omal nie pisnęła z radości.
- Ài! Gēge!
Nie chcąc używać prawdziwych ani chwilowo przybranych imion, aby przypadkiem nie zdradzić się przed późniejszym, ewentualnym tropieniem, wyrzuciła z siebie chińskie słowa, mając nadzieję, iż pozostaną niezrozumiane.
Jaquan momentalnie doskoczył do porywaczy, stając przed przerażoną Kiane. Brązowe oczy ciskały piorunami i gdyby wszędzie nie kręciło się mnóstwo ludzi, stojąca przed nim grupa padłaby trupem w przeciągu kilkunastu sekund. Podobnej furii nie zaznał od czterech lat, wszystko trzęsło się w nim z wściekłości i jedynie uspokajająca aura Karlie powstrzymywała go przed wydaniem Brice’owi rozkazu rozpoczynającego walkę.
- Odsuń się, demonie. Zostaw tę biedną dziewczynę w spokoju. – Drobna, czarnowłosa dziewczynka zabrała głos jako pierwsza. Nie wiedział wprawdzie, kim są, jednak fakt, iż rzucili słowem „demon” nakazał twierdzenie, że znali się na rzeczy. Widział ich strach, wyczuwał lekką panikę, był prawie pewien, że przyszli nieuzbrojeni.
Damien, który dołączył do rodzeństwa w międzyczasie mimowolnie zadał pierwszy cios, trafiając bruneta w szczękę. Jaq, nieprzygotowany na atak, nie zdążył wykonać uniku. Kość chrząknęła groźnie. Gdyby należał do rasy ludzkiej, zapewne wylądowałby w szpitalu. W duchu podziękował umiejętności szybkiej regeneracji i błyskawicznie odzyskał hart ducha, wydając z siebie przeciągły charkot, przypominający odgłosy wydawane przez dzikie zwierzęta. Pomimo przemożnej chęci zmasakrowania nastolatka, z całej siły skupił się na odgradzaniu przed nim dziewczyny. Nie mógł ujawniać się przed całym światem. Zadowolony Strażnik, uśmiechnął się półgębkiem. Nie spodziewał się jednak, że, domniemanie opętana, rzuci się na niego niespodziewanie, odpychając z niebywałą siłą. Zatoczył się silnie, opierając na Victorze, by uchronić przed upadkiem.
- Staramy ci się pomóc, głupia!
- Nie potrzebujemy waszej pomocy – krzyknął trzeci z zaatakowanych, obierając na celownik gogusiowatego chojraka, który najwyraźniej śmiał tknąć jego siostrę jako pierwszy.  – Nikt o nią nie prosił, więc odejdźcie, nie chcemy uciekać się do rękoczynów.
- To nie będzie zależało od ciebie – wycedził Victor, niepotrzebnie występując przed szereg. Wówczas nie wiedział, z kim próbował się mierzyć. Zazwyczaj narwany Kaetano, mając na względzie wlany w siebie niedawno alkohol pozostał z tyłu, oddając starszemu bratu pałeczkę dowódcy. - Nie wiem, co ten demon wam zrobił, ale chcemy go unieszkodliwić.
- Ten demon może was zaraz pozbawić życia – warknął Jaquan, napinając mięśnie i szykując się do walki. Chrzanić widownię, pomyślał, nikt im nie uwierzy. Przysięgał na swego stworzyciela, że jeszcze chwila i zrujnuje ich toroncką przykrywkę, mordując czwórkę nieznajomych na oczach Kiane oraz jednej czwartej miasta.
- Zostaw dziewczynę, kreaturo!
Victor zainicjował starcie, niespodziewanie wyjmując mały nożyk, którym poranił policzek Jaqa. Rana momentalnie otworzyła się, tryskając strumieniem czerwonej krwi, lecz efekt uzdrawiający nie zadziałał. Guardiano pochwalił się w duchu za zabranie ostrza odpornego na siłę istot nadnaturalnych. Do walki przyłączyła się reszta rodzeństwa, a w ślad Jaquana poszedł również Atonos, uprzednio odpychając siostrę na bok. Ciosy wyprowadzane były jeden po drugim i co chwila lądowały na ciałach jednej oraz drugiej strony. Wprawdzie przez krótki moment Strażnicy wygrywali, jednak moc tytana połączona z demoniczną dała przewagę wyzwanym.
- Stop! – Ryknęła niespodziewanie blondynka. Nie panowała już nad swoimi umiejętnościami, nie rozpoznała momentu, kiedy odsunęła samokontrolę, kiedy zadała pierwszy cios, kiedy skupiła całą zebraną wewnątrz złość na początkowym oprawcy i kiedy powaliła go na ziemię siłą należącą do najczarniejszej z kłębiących się w środku energii. Oddychała ciężko, patrząc na osłupiałych przeciwników ogromnymi, czarnymi oczami. Skupiona w niej złość, połączona z obawą o życie ukochanych mężczyzn samodzielnie znalazła wyjście, wzmacniając i tak potężne umiejętności. Wiedziała, że od przekroczenia granicy dzieliły ją kroki. – Odejdźcie i nigdy nie wracajcie – szepnęła jeszcze, gdy podnosili z chodnika omdlałego chłopaka.

W drodze powrotnej żadne z nich nie odezwało się słowem. Skupili się głównie na jak najszybszym pokonaniu dystansu dzielącego ich od domu oraz podtrzymywaniu Victora i monitorowaniu jego kiepskiego stanu. Biały jak ściana młodzieniec ledwo kontaktował, mamrotał pod nosem niezrozumiałe słowa i wyglądał, jakby za chwilę miał paść trupem. Damien nie potrafił jednak skupić się na błagalnych krzykach Daisy, aby iść szybciej. Jedynym, o czym mógł myśleć w owej chwili były upiorne oczy blondynki, której twarz przecinały białe blizny. Piękna, aczkolwiek groźna istota nie pozwalała wyrzucić się z myśli. Zastanawiał się, do jakiego rodzaju należała, skąd wzięła się jej moc, krwista szrama na policzku, niemal srebrne włosy i walczący u boku demon. Miał już stuprocentową pewność, że nie chodziło o opętanie, gdyż przez milisekundę również w niej wyczuł demoniczną cząstkę, zaś pomimo jawnego ostrzeżenia poprzysiągł nie dać tej sprawie spokoju. Musiał ją odnaleźć.
Poczuł coś dziwnego w środku, coś, czego nie potrafił wyrazić słowami, zupełnie jakby zostało tam zasiane ziarno i teraz powoli kiełkowało, moszcząc sobie miejsce. Ta, której imię nie padło intrygowała, przyciągała, kusiła. Wtenczas nie był świadomy, iż pociągnięto za niewłaściwy sznurek, sznurek rozpoczynający całą serię niefortunnych wypadków zmierzających ku zagładzie, sznurek wplatający go w zawiłą historię, w jaką nigdy nie powinien zostać włączony.
Zegar wybił trzecią nad ranem, gdy wpadli do domu z hukiem, układając niemal bezwładne ciało najstarszego syna Magnusa na kanapie.
- Matko! Ojcze! Chyba nadeszły kłopoty...
____________

*z chińskiego – kochanie
**z chińskiego – brat